W tym filmie wyraźnie widać różnicę jaka jest między dobrym kinem europejskim a komercyjnym amerykańskim. Historia Toma jest opowiedziana w sposób zwyczajny i bez amerykańskiego patosu. Dlatego na pierwszy rzut oka może się wydawać, że czegoś tu brakuje. Ale mi sie wydaje, ze tu niczego nie brak, bo to jest po prostu życie - taka historia mogła się wydarzyć i tyle. Żadnych w związku z tym ukrytych przesłań, podniosłych wyznań, wielkich miłości, wszystko jest "tak po prostu" i to jest właśnie siłą tego filmu (obok muzyki oczywiście;)).
Przypuszczam,ze gdyby ten film zrobili Amerykanie, to skończyłby się sceną,w której główny bohater gra dla swojej pięknej ukochanej hymn amerykański na tle powiewającej flagi, a wcześniej oczywiście załatwiłby każdemu bezdomnemu apartament w Paryżu z własnych pieniędzy. Tutaj tego nie ma i bardzo dobrze. Muzyka może zmienić życie, ale nie przesadzajmy, bohater nie pozbędzie się z dnia na dzień wszystkich emocji,które kształtowały go przez 10 lat, i stąd ostatnie sceny.
No dobra trochę się rozpisałam :p ale chciałam napisać , że polecam, bo jest to historia, w która można - i może należy - uwierzyć.