Mało przekonująca historia o przystojnym łobuzie, nagle przypominającym sobie o wątpliwym istnieniu swojej artystycznej duszy. Kiepski z niego zarówno bandyta, jak i pianista. Mimo najszczerszej chęci zaakceptowania gry aktorskiej Romaina Duris`a (po filmach Exils i Smak Życia) tym razem jego gra była fatalna, przez co nieprawdziwa osobowość Toma zniechęca. Na pewno nie film roku, na pewno nie najlepszy film nieanglojęzyczny, ani Srebny Niedźwiedź, czy 8 Cezarów.
Chociaż historia ciekawa, to realizacja bardzo niespójna, chaotyczna.
Chętniej zobaczyłabym go przypakiem w czasie nudnego, niedzielnego popołudnia.
A dlaczego zatytułowałaś temat "W rytmie hollywood"? Hollywodzki to ten film raczej nie był, co?
Rzeczywiście Duris tutaj nie zachwycił jak w Exils czy, być może jeszcze bardziej, w "Gadjo Dilo". Może nie, że zniechęca, ale również nie zachęca, podobnie jak i sama historia. Ot, prosta historia o chęci zmiany swojego życia. O przyjemnościach niższego i wyższego rzędu, o straconych szansach i sumieniu, o tym, że nie każda praca hańbi, ale niektóra - owszem. Realizacja jak i w innych filmach Audiarda - bez zarzutu, ale faktycznie trochę nudą wiało. "Na moich ustach" lepsze, a "Prorok" o wiele wiele lepszy, rzekłbym, że wybitny.